niedziela, 1 września 2013

No to koniec wakacji...

Wiem, że każdy o tym trąbi(apropo zauważyliście,że każdą notkę zaczynam od wiem?) i już można tym rzygać,szkoła,koniec wakacji, wrzesień ble itd. Ale właśnie zdałam sobie sprawę, że wszystko, a przynajmniej 90% tego co fajne się kończy i trzeba spiąć dupę. Trzeba ograniczyć imprezy, alkohol, nie można już się umawiać na rano czy przedpołudnie, nawet spotkania ze znajomymi będą rzadziej. Bo przecież matura, korki, praca, nauka, szkoła bla bla bla.


Koniec opalania się, spania do południa, nic nierobienia, oglądania masy seriali i filmów, koniec z czytaniem książek na parapecie przy lekkim podmuchu wiatru aż do wschodu słońca, koniec jedzenia śniadania na obiad, chodzenia bez makijażu, w obojętnie jakich ciuchach, koniec krótkich szortów i japonek, koniec fajnego życia...


Ja wiem, że tak jest co roku, ale co roku jest mi smutno. Z jednej strony fajnie, bo wreszcie znów jakaś systematyczność, znajomi w szkole, śmiechy na przerwach, wycieczki itd., ale jednak wakacje to są wakacje, inni czas, zupełnie do mnie pasuje. A co ja robię na zakończenie wakacji? Wpieprzam chipsy, piję piwo i oglądam "Na językach". Tak bardzo ambitnie, że szok.  Do tego wczoraj usłyszałam milusią wiadomość od kolegi, że co ja ze sobą zrobiłam i wyglądam jakbym miała 30 kilogramów nadwagi, dziś pokłóciłam się z mamą, więc ogólnie jest sympatycznie. 

Pieprzony wrzesień.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz