Koniec opalania się, spania do południa, nic nierobienia, oglądania masy seriali i filmów, koniec z czytaniem książek na parapecie przy lekkim podmuchu wiatru aż do wschodu słońca, koniec jedzenia śniadania na obiad, chodzenia bez makijażu, w obojętnie jakich ciuchach, koniec krótkich szortów i japonek, koniec fajnego życia...
Ja wiem, że tak jest co roku, ale co roku jest mi smutno. Z jednej strony fajnie, bo wreszcie znów jakaś systematyczność, znajomi w szkole, śmiechy na przerwach, wycieczki itd., ale jednak wakacje to są wakacje, inni czas, zupełnie do mnie pasuje. A co ja robię na zakończenie wakacji? Wpieprzam chipsy, piję piwo i oglądam "Na językach". Tak bardzo ambitnie, że szok. Do tego wczoraj usłyszałam milusią wiadomość od kolegi, że co ja ze sobą zrobiłam i wyglądam jakbym miała 30 kilogramów nadwagi, dziś pokłóciłam się z mamą, więc ogólnie jest sympatycznie.
Pieprzony wrzesień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz